A dlaczego nie?

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim

A dlaczego nie?

Ile razy słyszę powiedzenie „o gustach się nie dyskutuje”, łacińskie de gustibus non est disputandum (‘w sprawach smaku, gustów, upodobań nie należy dyskutować’), tyle razy pytam naiwnie: „a dlaczego nie?!”. 

A dlaczego nie?

Ile razy słyszę powiedzenie „o gustach się nie dyskutuje”, łacińskie de gustibus non est disputandum (‘w sprawach smaku, gustów, upodobań nie należy dyskutować’), tyle razy pytam naiwnie: „a dlaczego nie?!”. 

Właśnie jestem w przestrzeniach, które dla jednych są absolutnym luksusem i wykwintną architekturą wnętrz: marmury, lustra, lśniące posadzki, żyrandole z ozdobami, podświetlane schody, kolumny z fontannami i ogromne przestrzenie – setki metrów korytarzy łączących różne budynki. Dla innych to koszmar architektoniczny – z zewnątrz to normalne, przeciętne, mało oryginalne budynki sanatoryjne, a w środku przytłaczający moloch z pseudoprzepychem. Ludzie się w tym gubią, wędrują po korytarzach zakrętami i zakamarkami niczym mrówki, które próbują trafić do swego mrowiska. 
Tu czas na kilka refleksji sanatoryjnych – warto o nich dyskutować, choć wyznawcy doktrynerskiego hasła uznają zapewne, że to zbędny trud. Otóż od razu zaznaczę, że nie jestem bywalczynią w przybytkach fundowanych przez NFZ, choć składki zdrowotne płaciłam i płacę od kilkudziesięciu lat. Sanatorium w czasie covidu wydawałoby się miejscem szczególnie chronionym, by kuracjusze nie padali tam jak muchy. Ale gdzie tam! 

Rzecz się dzieje w miejscowości Wieniec Zdrój, nieopodal Włocławka. Kuracjusze dostają do podpisania kartkę, że wiedzą, iż sanatorium nie ponosi odpowiedzialności za narażenie ich na Covid-19. I jeśli zachorują, nie będą się domagać odszkodowania. Słowem: przyjeżdżają na własne ryzyko. W recepcji w czasie przyjęć tłok jak na bazarze. O maseczkach przypomina z rzadka tzw. kołchoźnik, czyli odbiorniki zradiofonizowanego ośrodka. Ale co tam zakazy i nakazy: Polak potrafi przeciwstawić się wszelkim ustaleniom i wymogom. Nawet tym zdroworozsądkowym. A to sanatorium w kilku połączonych budynkach może pomieścić nawet 1200 osób. O czym więc tu dyskutować? Najlepiej o jakości usług i komforcie leczenia. Odpłatność za sanatorium wzrasta, ale jakość usług leczniczych niekoniecznie. Nie będę zanudzać, z jaką obojętnością wobec kuracjuszy prowadzi się tu pseudogimnastykę leczniczą, czy jakim cudem jest uzyskanie dostępu do gabinetu masażu manualnego. Bo jak mówią bywalcy pieszczotliwie – to elegancki kołchoz... Marmury i lustra nie uzdrowią pacjentów, podobnie jak lekarze, którzy na pacjenta mają cztery, pięć minut góra i najwięcej czasu poświęcają na wpisywanie zabiegów do komputera. Myślę, że sanatorium w Wieńcu Zdroju mogłaby wygrać mistrzostwa świata w ordynowaniu zabiegów na czas bez specjalnego przyglądania się pacjentowi.

NFZ płaci za trzy zabiegi dziennie, w Wieńcu Zdroju dodatkowym jest marszobieg po korytarzach do tzw. zakładu przyrodo-leczniczego. Nawet kuracjusze na wózkach i z kulami nie pauzują. Gnają przed siebie do celu. Pieniądz rządzi tym sanatorium – to widać, słychać i czuć. Bar z kawiarnią sowicie zaopatrzone w alkohole, kuracjusze komercyjni w cenie. Nie dziwota, trzeba to cudo architektury wnętrz utrzymać. Więc może rzeczywiście nie warto dyskutować o molochu, w którym pacjent jest trybikiem w machinie, bo przecież nie rozdzielą znowu budynków, skoro tyle kasy i energii kosztowało ich scalenie.
Ostatnio znowu przeczytałam „O gustach się nie dyskutuje”. To było hasło konferencji animatorów kultury, bibliotekarek i pedagogów, która towarzyszy 8. Festiwalowi Literatury dla Dzieci w Gdańsku. I tu muszę przyznać, że mnie ścięło. Nawet sanatorium w Wieńcu mi nie pomogło. Bo nie mogę zrozumieć, jak można w XXI wieku nie dyskutować o upodobaniach, szczególnie dotyczących literatury dla najmłodszych. Jak można pomijać dyskusję o kształtowaniu gustu dzieci! Otóż uważam, że w czasach takiego zamieszania w wartościowaniu, także w literaturze dziecięcej,  do wyrażenia własnej oceny, indywidualnego myślenia powinna służyć dyskusja. Dobrze przygotowana oczywiście, w której przede wszystkim liczą się argumenty, a nie ozdobne imprezy towarzyszące festiwalowi. Są one oczywiście chętnie odwiedzane, ale oby nie przypominały tego błyszczącego blichtru, marmurowych jakby doryckich kolumn, które z trudem podtrzymują prestiż. 

O gustach rozmawiajmy, dyskutujmy, rozmyślajmy. Tego Państwu życzę – nie tylko tej jesieni.

Alina Kietrys