Na zdjęciu: „Fantazja i Fortuna” w Operze Bałtyckiej. Fot. Krzysztof Mystkowski KFP
Teatry w Trójmieście w natarciu
Liczba spektakli i zdarzeń teatralnych, w których warto uczestniczyć u progu letniego sezonu, jest imponująca. Dotyczy to zarówno scen instytucjonalnych, jak i teatrów działających okazjonalnie, często offowych, istniejących na różnych scenach także plenerowych. Wybór tego, co może zainteresować, jest dość łatwy, ale tego co najlepsze – trudniejszy, ale właściwie każde z przedstawień ma swoją widownię.
W Operze Bałtyckiej „Fantazja i Fortuna”
Przyznam szczerze, czekałam na znaczące wydarzenie baletowe na naszej scenie operowej. Pojawiały się oczywiście widowiska, które pokazywały możliwości zespołu, ale marzył mi się atrakcyjny wizualnie i ciekawy muzycznie spektakl baletowy. 16 maja premiera przedstawienia „Fantazja i Fortuna” dawała szanse.
Dwa utwory klasycznej muzyki: XIX wieczna „Symfonia muzyczna” Hectora Berlioza i XX wieczna „Carmina Burana” Carla Offa stały się kanwą widowiska. Muzyczne kierownictwo sprawował Yaroslav Shemet. Dyrygował orkiestrą z wyczuciem różnorodnych stylów obu utworów. Orkiestra Opery Bałtyckiej brzmiała dobrze, niuansowane napięcia tworzyły ważne tło do działań scenicznych. Emocjonalna i we fragmentach wyrazista choreografia, niestety, nie od początku pierwszej części „Fantazji” uwiodła jednak widzów. Twórczynią tej miłosnej opowieści, kumulującej napięcia, pożądanie, wizje senne jest baletmistrz Izabela Sokołowska-Boulton. W drugiej części przedstawienia, czyli w „Fortunie”, choreografka współpracowała z Wojciechem Warszawskim – kierownikiem baletu Opery Bałtyckiej. Kilka naprawdę udanych, nastrojowych obrazów i pomysłów inscenizacyjnych wydaje się godnych uwagi. Corps de balet tworzy spójne działania, a baletowa opowieść zanurzona jest w sugestywnej scenografii i projektach animacji Damiana Styrna, który wizją plastyczną zagarnia czasami całą scenę. Multimedialnie koncepcję scenograficzną wsparł Eliasz Styrna, a światła Macieja Iwańczyka dopełniają atmosferę tej baletowo-operowej opowieści.
Artystom baletu i śpiewakom pomysłowe i oryginalnie kostiumy zaprojektowała Katarzyna Konieczka. I tu wielkie brawa – dyrekcja Opery Bałtyckiej jako pierwsza wprowadził tę odważną artystkę modową na deski teatralne. Konieczka mieszka od lat w Sopocie, znana jest jako projektantka kostiumu np. Madonny. Lady Gaga również została sfotografowana w projekcie Konieczki. Ostatnio Justyna Steczkowska na festiwalu Eurowizji wystąpiła w ciekawych stylizacjach Katarzyny Konieczki. Jej kreacje publikowano na okładkach „Vogue” i „Vanity Fair”, z jej projektów korzystali celebryci na różnych czerwonych dywanach. Konieczka w „Fantazji i Fortunie” zademonstrowała wrażliwość na ruch i muzykę. Jej kostiumy są delikatne, zwiewne, pięknie wybarwiane, wykonane bardzo starannie, dodają wyrazistości solistom, koryfejom i corps de balet. Także ciekawie zaprojektowała kostiumy artystów operowych. Jej artystyczna koncepcja, uwzględniająca wiele detali stroju artystów baletowych i operowych podkreśla charaktery postaci.
„Fantazja” do muzyki Hectora Berlioza to opowieść z elementami autobiograficznych emocji kompozytora o szalonej miłości do kobiety, która odrzuciła jego awanse. Opowieść o pożądaniu, namiętności i zatraceniu szczególnie w częściach zatytułowanych Szafot i Sabat robi wrażenie. W roli Hectora oglądałam Filipa Michalaka, który poza baletową warstwą starał się aktorsko wzbogacić tę postać, jego alter ego zatańczył Michał Zalenta – trzymał styl. Wizerunek Harriety, uległej i gwałtownej zarazem, stworzyła Ewelina Adamczyk. Ciekawie też ustawione zostały sceny zbiorowe, wykonane synchronicznie niemal, bez istotnych uchybień. Widzom podobała się też Mała Wiedźma w interpretacji Mai Boulton – obdarzona wdziękiem, odwagą sceniczną i niezbędnymi baletowymi umiejętnościami.
„Fortuna” to Carla Orffa kantata sceniczna „Carmina Burana”, czyli „pieśni świeckie na śpiewaków i chóry do wykonywania przy akompaniamencie instrumentów i magicznych obrazów”. Te średniowieczne pieśni dotyczyły głównie tematyki miłości i zabawy. Założenie kompozytora udało się zrealizować. Partie sopranu przejmująco, z wielką siła interpretacyjną zaśpiewała Joanna Moskowicz, słuchałam też uważnie Michała Sławeckiego – kontratenora, który razem z barytonem Adamem Kutnym wpisał się w operową część tej opowieści. Chóry opery i dziecięce dwa zespoły przygotowane zostały przez Agnieszkę Długołęcką-Kuraś i brzmiały dobrze. Publiczność oklaskiwała „Fantazję i Fortunę” w Operze Bałtyckiej spontanicznie i długo.
W Muzycznym w Gdyni „Cuda i Divy”
To specjalny, jubileuszowy spektakl – dwudziestolecie pracy w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej świętowały trzy artystki, które od lat rezydują w garderobie nr 118: Katarzyna Kurdej, Karolina Merda i Karolina Trębacz. To widowisko opowiadające o teatralnej codzienności, o sukcesach, wzlotach i radościach, ale też o potknięciach połączone z brawurowymi interpretacjami zaśpiewanych przez jubilatki utworów.
Artystki karierę rozpoczynały od Studium Wokalno-Muzycznego im. Danuty Baduszkowej. Trębacz przyjechała do Gdyni z Zielonej Góry, Kurdej z Opola, Merda z Częstochowy. Pojawiły się na scenie Muzycznego w 2003 i 2004 roku. Karolina Merda kończyła jeszcze wydział wokalny Akademii Muzycznej w Gdańsku ze specjalnościami jazz, muzyka rozrywkowa i musicale. Żywot artystyczny rozpoczynały za dyrekcji Macieja Korwina, początkowo w mniejszych produkcjach, a od roku 2014, gdy dyrektorem teatru jest Igor Michalski, występują już w musicalowych hitach. Zagrały w siedemdziesięciu premierowych spektaklach. Wystąpiły w dwudziestu pięciu koncertach sylwestrowych, które przy pełnej widowni bywają w repertuarze nawet do lata. Grane są na Dużej Scenie (tysiąc miejsc).
Karolina Trębacz uwodzi publiczność silnym, charakterystycznym sopranem w bardzo trudnych partiach w takich spektaklach jak „Chłopi” (Jagna), „Wiedźmin” (Calanthe), w „Dziewczynach z kalendarza”, w „Lalce”, „Mistrzu i Małgorzacie”, „Quo Vadis” (Poppea Sabina) czy ciągle obecnym w repertuarze „Skrzypku na dachu”. Przed blisko dwoma laty użyczyła głosu polskiej wersji dubbingowej czarownicy Elphaby w filmie „Wicked”. Katarzyna Kurdej zaczynała w pamiętnym gdyńskim „Hair” i „Jesus Christ Superstar”, potem tytułów przybywało. Dzisiaj potrafi rozbawić aktorsko i wokalnie w pysznym spektaklu dla dzieci „Tylko grzecznie” w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej i zafascynować rolą Furii Niestrudzonej w monumentalnym „Quo Vadis” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. W tym musicalu oglądamy również Karolinę Merdę, która grała m.in. w głośnym „Shreku”, w „Grease”, „Chicago”. Merda operuje rozpoznawalnym, opanowanym głosem. Jazz to jej żywioł.
Jubilatki swój wieczór nazwały „Cuda i Divy”. Z dystansem i humorem opowiedziały o tym, co dla nich w życiu zawodowym i osobistym jest ważne. Częściowo z offu, ale też w filmowym przekazie wspominały początki kariery, role, o których marzyły, i te, które zagrały i zaśpiewały. Mówiły o przyjaźni i artystycznych zazdrościach, o macierzyństwie (wszystkie są matkami) i osobistym rozumieniu powołania artystycznego. Zdradziły też niektóre tajemnice garderoby numer 118, która jest ich teatralnym domem. Te wyznania okraszone śmiechem, westchnieniami czasami zaskakiwały, ale koncert dopełniły interpretacje z najwyższej półki jazzowe, musicalowe, soulowe i popowe.
Aranżacje (dzieło Piotra Mani), muzycznie niespokojne i w pełni zostały wpisane w osobowości jubilatek. Bardzo ciekawie zabrzmiały hity Britney Spears, Michaela Jacksona, Andrewa Lloyda Webbera czy „Freedom” George’a Michaela i przebój z repertuaru Nirvany. Jubilatkom towarzyszył zespół w składzie: Piotr Mania – fortepian, Michał Lasota – perkusja, Konrad Żołnierek – bas, Krzysztof Paul – gitary, Dariusz Herbasz – saksofon i Ignacy Wendt – trąbka. Dwanaście zaśpiewanych utworów, każdy w innym klimacie i stylizacji odzwierciedlało możliwości wokalne artystek i aktorskie pomysły na tworzenie muzycznych mini obrazków scenicznych. Wokalnie Trębacz, Merda i Kurdej potrafiły widzów zaczarować, a prawdziwa rewia kostiumów i sukien określiła styl jubilatek – div od dwudziestu lat wiernych Teatrowi Muzycznemu w Gdyni.
Na Darze Pomorza – „Żeglarz” Teatru Miejskiego w Gdyni
Trzyaktowa komedia Jerzego Szaniawskiego „Żeglarz” ma dokładnie sto lat. I właśnie po ten utwór sięgnął Krzysztof Babicki na zakończenie swojej dyrekcji w Teatrze Miejskim w Gdyni. Ułożył scenariusz spektaklu na podstawie tekstu Szaniawskiego i wyreżyserował przedstawienie na pożegnanie. Projekt scenograficzny Marka Brauna skoncentrowany wokół stołu i jednego podestu, na którym stoi niewielki model statku, a na ekranie umieszczonym powyżej wyświetlany jest projekt pomnika ku czci kapitana Nuta. Ten pomysł nie zakłóca akcji sztuki prezentowanej na Darze Pomorza. Ta przestrzeń wykorzystywana była przez Krzysztofa Babickiego w kilku ważnych przedstawieniach, które współtworzył z Pawłem Huelle. A zaczęło się w 2012 roku od głośnej realizacji „Idąc rakiem”.
„Żeglarz” Szaniawskiego to historia lokalnego bohatera – kapitana Nuta, postaci nieco tajemniczej, który rzekomo wiódł życie warte pomnika. Więc miejscowy establishment: rektor (Rafał Kowal), admirał (Tomasz Czaja) i przewodniczący (Mariusz Żarnecki) angażują się i zamawiają wiekopomne dzieło u artysty (zabawny i ciekawie zagrany przez Krzysztofa Berendta nieco naiwny i nadąsany Rzeźbiarz). Oficjalni funkcjonariusze są w tym spektaklu stereotypowi i łatwo przewidzieć ich zachowania. Uroczysty nastrój zakłóca powrót do miasteczka Jana – młodego naukowca, badacza przeszłości kapitana Nuta. Jego troska o prawdę historyczną chwieje ideą pomnika. W roli Jana Maciej Wizner – to przekonywująca interpretacja, niepozbawiona wahań zgodnych z intencją Szaniawskiego. Zatem spór o dobre imię kapitana: bohatera czy tchórza, dżentelmena czy męskiego boksera, trzeźwego dowódcę czy pospolitego pijaka staje się najważniejszy. A pomnik trzeba uroczyście odsłonić i wydać też książkę o bohaterze, by dziatwa szkolna miała co czytać. A Jan mógłby przy okazji nieźle zarobić. Pieniądze przydałyby się na ślub z Med (Agnieszka Bała nadmiernie wyciszona, zdystansowana, trudno uwierzyć w siłę jej uczucia do Jana).
Babicki przeczytał tekst Szaniawskiego uważnie i wsparł go dopowiedzeniami. Gdyński „Żeglarz” zaiskrzył. Publiczność z atencją ogląda przedstawienie, a współczesne konteksty odczytuje bez trudu. Są w tym spektaklu pomysły inscenizacyjne, które mogą zaskoczyć. Dwie śpiewające Wdowy – Biała (Beata Buczek-Żarnecka) i Czarna (Elżbieta Mrozińska) to zwiastunki złych, niespokojnych myśli i zdarzeń. Suną niczym w kondukcie. Niestety śpiewane teksty Julina Tuwima i Kazimierza Wierzyńskiego nie w pełni są słyszalne. Muzyka w tym przedstawieniu jest ważna, dopowiada niepokój, propozycja kompozytora Marka Kuczyńskiego jest ciekawa dźwiękowo, przełamująca komediowe wątki „Żeglarza”. Sugestywną rolę w tym spektaklu stworzył Bogdan Smagacki jako Paweł Szmidt (kapitan – a może nie kapitan). Gra tę postać z wyczuciem i spokojem, a jego wzrok w końcowych scenach mówi więcej niż słowa. Również Piotr Michalski jako pijany Stary Marynarz jest sugestywny i konsekwentny. Relacja z pomnikowego wydarzenia w wykonaniu dwóch dziewcząt z restauracji Doktorowej (Monika Babicka – matrona, w oryginalnym kostiumie Jolanty Łagowskiej-Braun), czyli Felcia (Marta Kadłub) i Iza (Weronika Nawieśniak) niezbyt mnie przekonały. Komedia bywa czasami zdradliwa. Jednak przypomniany „Żaglarz” Szaniawskiego na Darze Pomorza ma znaczenie i własny, nowy koloryt. Warto ten spektakl obejrzeć.
„Jej słowo, jego słowa” w Wybrzeżu w Gdańsku
To nie jest spektakl na letnią kanikułę. Adam Orzechowski wyreżyserował tekst niemieckiego współczesnego pisarza Ferdinanda von Schiracha, adwokata, specjalisty od prawa karnego, który święci dramaturgiczne i prozatorskie triumfy. Sztuka „Jej słowo, jego słowo” próbuje rozstrzygnąć w procesie sądowym czy kochanek zgwałcił kochankę, czy może był to tylko seks w „dziwnych okolicznościach”. Jej słowa będą świadczyły w sądzie przeciw jego słowom. Katharina to popularna prezenterka telewizyjna, która przez cztery lata była w związku z bogatym i znanym biznesmenem Christianem Thiede. Oboje mieli rodzinny, ale ich fascynacja i namiętność burzyła konwenanse. Zerwanie, a potem ponowne przypadkowe spotkanie niesie konsekwencje. Katharina oskarża Christiana o gwałt. O wszystkim dowiadujemy się podczas sądowej rozprawy, która jest osią sztuki. W zeznaniach dominują detale. Sędzia ustala szczegóły spotkania, podczas którego Katharina zostaje zgwałcona. Dowiadujemy się zatem jak, kiedy i w jakich okolicznościach doszło do „incydentu”, co stwierdził biegły lekarz po zbadaniu pacjentki, gdzie znaleziono ślady spermy itd. Sprawa w sądzie nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Podobnie w spektaklu. Reżyser Adam Orzechowski przywiązuje wagę do literackiego szczegółu tekstu Schiracha, co osadza na mieliźnie dramaturgię spektaklu. Początkowy długi i oskarżycielski monolog Katarzyny Kaźmierczak jako Kathariny wydaje się jednoznaczny, ale ostatnie słowo będzie miał Christian. W tej roli powściągliwi i długo milczący Maciej Konopiński. Niepokój i emocje ma wypisane na twarzy. Końcową sytuacje prawną skomplikuje nowy dowód w sprawie. Osąd moralny będzie należał do widzów.
Reżyser i scenografka Magdalena Gajewska światłem wyznaczyli prostokątną przestrzeń na scenie Malarnia, która staje się salą rozpraw. Nad krzesłami dla świadków prezentowane są wizualizacje (ciekawy pomysł Natana Berkowicza) ilustrujące fakty ważne w przebiegu rozprawy. Po przeciwnej stronie umieszczono sędziego przy stole, którego głównym narzędziem jest laptop. Świadków sędzia przepytuje beznamiętnie. Katharina – Katarzyna Kaźmierczak, do części widowni siedzi obrócona plecami. Zatem jej opowieść odbiera się jak monolog w słuchowisku radiowym. Docierają głównie emocje zawarte w modulacji głosowej. Natomiast scena przywołująca dawną fizyczną fascynację Kathariny i Christiana (wykonana na podłodze) jest dziwnie nieerotyczna i sztuczna. Świadkowie powołani przed oblicze sądu wyjaśniają niektóre zdarzenia. Z tych zeznań najciekawszy pomysł aktorski i inscenizacyjny miała Sylwia Góra jako przyjaciółka Kathariny, która zbudowała w tym epizodzie postać. Reszta zeznań była niezbyt ekscytująca. Zaistniał Jacek Labijak jako przypadkowy taksówkarz i zwróciła uwagę siłą argumentów Ewa Jendrzejewska jako psycholożka. Sędzia (Marek Tynda) zatopiony w laptopie, nie robił nadzwyczajnego wrażenia. Najciekawsza aktorsko w tym spektaklu jest Anna Kociarz jako adwokatka Christiana, okrutna, bezwzględna wobec Kathariny, dosadna w gestach i słowach. Przegrywa z nią nieuporządkowany i rozedrgany, nieco histeryczny obrońca Kathariny. W tej roli Robert Ninkiewicz.
Tekst sztuki „Jej słowo. Jego słowo”, poruszający temat przemocy wobec kobiet, jest nośny społecznie. W formułę teatru zaangażowanego Wybrzeże wpisuje się nie po raz pierwszy. Ale sztuka Ferdinanda von Schiracha niesie więcej kontekstów publicystycznych niż uniwersalnych, tak ważnych w dobrze skrojonym dramacie.
Alina Kietrys
„Fantazja i Fortuna” w Operze Bałtyckiej. Fot. Krzysztof Mystkowski KFP
Cuda i Divy, Teatr Muzyczny. Fot. Katarzyna Kurdej
Bogdan Smagacki w spektaklu „Żeglarz” na Darze Pomorza Fot. Materiały własne
Jej słowo. Jego słowo” w Teatrze Wybrzeże. Fot. Materiały własne