Życzę szczęścia…

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim

To nie był niestety dla wielu z nas dobry rok. Łatwiej byłoby mi wymienić tych, którym nie oszczędzono zmartwień, niż tych, którym te magiczne dwie dwudziestki pokrzyżowały życiowe plany. Nie zamierzam jednak złorzeczyć ani utyskiwać.

Życzę szczęścia…

To nie był niestety dla wielu z nas dobry rok. Łatwiej byłoby mi wymienić tych, którym nie oszczędzono zmartwień, niż tych, którym te magiczne dwie dwudziestki pokrzyżowały życiowe plany. Nie zamierzam jednak złorzeczyć ani utyskiwać. Zastanawiałam się już w styczniu, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało niczego, nad magią tych dwóch dwudziestek. Podobny tajemniczy układ liczb nie powtórzy się na pewno za naszych czasów. A więc spróbuję zabawy numerologiczno-gwiezdnej i nieco symbolicznej. Cyfra dwa i słynne matematyczne, a nawet polityczne zero niosą dobre wieści. A lustrzane odbicie dwóch dwudziestek powinno sprzyjać szczęściu i satysfakcji, powinno prowadzić w dobre rejony nasze emocje i myśli. Dwie dwudziestki zwiastują wszak przebudzenie i niespodzianki. Duże znaczenie przy tej liczbie mają intuicja i wyobraźnia i, co ciekawe, właśnie dwudziestki – w sensie pozytywnym – mają zrewolucjonizować nasze życie i wynagradzać wysiłki. Dobrze więc to wygląda teoretycznie. Wystarczy tylko „pozytywne myślenie” zamienić na wątpliwości i już ta sama liczbowa „magia” prowadzi w kompletnie inną stronę. Rzeczywiście dwie dwudziestki zrewolucjonizowały nasze życie. Pandemia przygnębiła wiele osób, co prawda nielicznym i wybranym dała się odkuć na dziwnych zakupach respiratorów czy maseczek, a nawet środków do dezynfekcji (ceny szybowały), ale generalnie pandemia rozłożyła nas na łopatki. Szczególnie w codziennych doświadczeniach. Co prawda, pomogła też w przebudzeniu, szczególnie młodym dziewczynom i kobietom, dla których znak czerwonej błyskawicy był przyjaznym wyzwoleniem, a nie jakąś parahistoryczną stęchlizną. Gorzej było tak naprawdę ze szczęściem i satysfakcją. Szczęście w tym roku mieli ci, których nie dosięgnęła pandemia, a satysfakcję ci, którzy z natury są domatorami i potrafią zatopić się w domowych pieleszach, by z prawdziwym upodobaniem pracować zdalnie.

Uczniowie i studenci, a coś o tym wiem, wyraźnie zaczęli tęsknić za murami szkółek rożnego typu. I wbrew temu, co się chętnie powtarza, szczególnie w wystąpieniach oficjalnych, nauczacie zdalne na wszystkich etapach – od zerówki po studia magisterskie – nie jest szczytem ani marzeń, ani osiągnięć. Przynajmniej w aktualnej sytuacji.

Natomiast najbardziej z tegorocznych zakazów utkwił mi w pamięci zakaz wchodzenia do lasów i parków, i to nie z powodu zagrożenia pożarami, ale z powodu pandemii. Przyznaję pomysłodawcy tego zapisu absolutną palmę absurdalnego pierwszeństwa. I z zachwytem krzyczę: autor, autor… Oczywiście taki się teraz nie objawi.

Patrzyłam jednak z prawdziwym żalem na moje ulubione instytucje kultury: teatry, kina, muzea, galerie – te prawdziwe, nie handlowe, które mimo obostrzeń jakoś wychodzą powoli z impasu, jak się zwijają ludzie sztuki nie tylko ekonomicznie, ale też twórczo. Artyści sceny i filmu częściowo weszli w model amerykański. Pracują jako rozwoziciele przesyłek, parkingowi, co nie jest niczym specjalnie nowym. Artyści plastycy chowali się we wnętrzach swoich pracowni, jeśli je mieli, kina świeciły pustkami, różne instytucje nagminnie organizowały webinaria i szukały swojej publiczności. Transmisje online opanowały wiele festiwali, do komputera weszła sztuka szerokim strumieniem, takim jak nigdy dotąd. Można było wędrować po najważniejszych muzeach świata, oglądać legendarne spektakle i filmy nie ruszając się z fotela. Można było marzyć ciągle w tej samej zgęszczonej przestrzeni własnego domu. Czasami przyjaznej, czasami niezbyt. Można było spacerować po miastach, do których nigdy się nie dojechało. Niech tam sobie mówią, co chcą, różni wielbiciele życia komputerowego, dla mnie to były „ersatze”, które cieszyły przez chwilę na wiosnę, ale irytowały już jesienią. W sztuce jak w życiu: chce się do Człowieka.

Co pozostało w niezmienionej formie? Książki. I tutaj boom wydawniczy był oczywisty. Czytelniczy jednak wyraźnie mniejszy – ciągle daleko nam do kondycji w czytaniu choćby Skandynawów.

Ci, którzy w czas pandemii robili remonty, mam nadzieję, że trafili na uczciwych i porządnych wykonawców. Mnie zachciało się fotowoltaicznej instalacji na dachu i trafiłam na reklamowaną firmę Alians sp. z o.o. Nie polecam, choć sami się zachłystują swoimi sukcesami w Internecie. Popularność spowodowała, że na tzw. robotę domową (instalację) wpierw wysłali niedouczonych nuworyszy, którzy nieźle nabałaganili mi w domu i udawali, że nic się nie stało. Druga ekipa zamiatała po pierwszej, a denerwowałam się oczywiście ja. No cóż, życie.

W przyszłym roku będziemy mieli numerologiczne 21, czyli tzw. oczko. Oby było szczęśliwsze, zdrowsze i bardziej pomocne, czego Państwu i sobie życzę.

Alina Kietrys